4 dni i 3 godziny, tyle czasu potrzebował Rafał Wincenciak - wicedyrektor Zespołu Szkół w Uniejowie, by na rowerze przejechać 501 km. Uniejowski pedagog rowerową wyprawą z Uniejowa na Hel rozpoczął tegoroczne wakacje.
Rafał Wincenciak ma 41 lat, jest nauczycielem historii i wicedyrektorem w uniejowskiej szkole. Od lat uprawia aktywnie sporty wodne - windsurfing i żeglarstwo morskie, a także narciarstwo i turystykę motocyklową.
Rafał, jak narodził się pomysł na podjęcie takiego wyzwania?
Rowerem jeżdżę od kilku lat, to świetna forma rekreacji i wypoczynku. Początkowo pokonywałem trasy liczące 25 km, później 38 km, 59 km, 88 km i stwierdziłem że czegoś mi zaczyna brakować. Jeżdżąc po Polsce motocyklem rozkochałem się w podróżach po kraju. Mówię o sobie, że mam gen „szwendacza”, najlepiej czuję się podczas przemieszczania, czy to rowerem, jachtem, motocyklem czy pieszo. Fascynują mnie zwyczajni ludzie, jak Maciek Boiński - budowlaniec, który zimą pieszo, samotnie przemierza Polskę wzdłuż rzek, Olek Doba, 69-letni emerytowany górnik, który już dwukrotnie przepłynął kajakiem Atlanty, a teraz jest w trakcie trzeciej wyprawy, czy znajoma żeglarka Milena Czarnecka, która w ubiegłym roku jachtostopem dopłynęła do Karaibów. Zwyczajni ludzie spędzający czas inaczej niż wszyscy. Ten rok jest rokiem tragicznym, kilku moich kolegów uległo poważnym wypadkom, kilku znajomych ciężko zachorowało, dwóch zginęło w młodym wieku. Dotarło do mnie, że nie ma na co czekać, bo jutro może być za późno.
Jak wyglądały i jak długo trwały przygotowania do wyprawy?
Wyprawę planowałem w poprzednie wakacje, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, pogoda, inne zajęcia i nic z planów nie wyszło, co było dość frustrujące. W tym roku postanowiłem, że nie będzie powtórki z przekładania i odkładania. Pomysłem podzieliłem się z moim kolegami, Tomkiem i Marcinem. Wspólnie zaczęliśmy planować wyprawę. Udało nam się zrobić nawet jeden trening. Niestety, obowiązki zawodowe zmusiły ich do wycofania się. Szczerze mówiąc, to brałem pod uwagę taką okoliczność i już wcześniej podjąłem decyzję, że jadę, nawet sam. Tuż przed wyjazdem towarzyszenie zaoferował mi inny kolega Michał, z tym, że zaproponował jazdę na Hel w trzy dni. Obawiałem się, że nie dam rady przejechać dziennie 150 km. A samotna podróż ma naprawdę dużo zalet.
Trasę planowałem dość luźno, ponieważ nie wiedziałem ile kilometrów jestem w stanie przejechać, zakładałem, że minimum 80, a maximum 100. Nie wiedziałem, czy po przejechaniu 100 km, na drugi dzień będę w stanie zrobić kolejną setkę. Okazało się, że bez względu na warunki dziennie robiłem ponad 100 km i nie czułem się wyczerpany. Pojechałem zwykłym rowerem górskim, na 26 calowych kołach, czyli nie na trekking czy turystkę, dokupiłem tylko bagażnik, sakwy i opony szosowe.
Jak wyglądała sprawa noclegów, organizowania sobie posiłków?
Noclegi i posiłki to nie jest duży problem, w Polsce jest dużo zajazdów, kwater, agroturystyki. Problem miałem tylko w Starogardzie Gdańskim, gdzie szukanie kwatery zajęło mi i żonie, która mi bardzo pomagała, trzy godziny. Posiłki - jadłem śniadanie, po drodze nie czułem głodu, zatrzymywałem się na krótko, żeby zjeść banana lub gorzką czekoladę oraz napić się wody, kiedy słabłem i po chwili ruszałem dalej. Na miejscu noclegu jadłem kolację. Nie głodowałem, nie schudłem też jakoś mocno.
Czy podczas pokonywania tych 501 km spotkały Cię jakieś "niespodzianki" lub coś, na co nie byłeś przygotowany?
Największą niespodzianką okazała się pogoda. Kilka dni przed wyjazdem prognozy mówiły o fali upałów przekraczającej 30 st. C. Prognozy się nie sprawdziły. Jechałem w silnym wietrze, dwa dni padało, miejscami opady przechodziły w prawdziwą ulewę, każde minięcie się z TIREM to zimny, brudny prysznic. Przez pierwsze dwa dni miałem bardzo dobre tempo, potrafiłem jechać kilka godzin z prędkością 30 km/h. Trzeciego dnia poczułem lekkie zmęczenie i znacznie zwolniłem. Do tego nawigacja poprowadziła mnie przez las i choć uwielbiam jeździć lasem, to specjalnie na wyprawę zmieniłem opony na typowo szosowe, szybkie na asfalcie, ale zupełnie nie nadające się na trasy nieutwardzone i bardzo podatne na uszkodzenie. To oznaczało, że przez kilkanaście kilometrów rower prowadziłem. Początkowo mocno się zdenerwowałem, ale później ochłonąłem i cieszyłem się wędrówką po Borach Tucholskich, pięknem przyrody, świeżym powietrzem i poziomkami. Trzeciego i czwartego dnia jechałem pod wiatr, do tego teren był pagórkowaty i pokonanie 120 km odbyło się w żółwim tempie ze średnią prędkością 10 km/h.
Miłą niespodzianką byli napotkani w drodze ludzie, zawsze chętni do rozmowy, pomocni, mili i uprzejmi. W Chałupach spotkałem Javiera z Hiszpanii, który szedł do Estonii, w sandałkach, z małym plecakiem. Bardzo pozytywna postać, pochwalił się, że ma 72 lata i idzie już 6 miesięcy.
Są już plany na kolejne wyprawy rowerowe? A może jeszcze bardziej szaloną wyprawę?
Oczywiście, jadąc cieszyłem się drogą i rozmyślałem o kolejnych podróżach. Mam kilka pomysłów, które muszę sobie przemyśleć, ale jedno wiem na pewno, to nie była ostatnia wyprawa. I naprawdę nie trzeba dużych nakładów, żeby przeżyć przygodę.
Jakich rad udzieliłbyś osobom, które zechciałyby się podjąć podobnego wyzwania?
To naprawdę nie jest trudne. Wystarczy przełamać barierę psychiczną, otworzyć drzwi i wyjść z domu. Kiedyś prowadziliśmy koczowniczy tryb życia, więc wędrowanie mamy w genach. Polska to piękny i bezpieczny kraj, a ludzie zawsze Wam pomogą. Jeżeli masz marzenia, to nie odkładaj ich na później. Ruszaj w drogę. Ruch to życie.
zdjęcia: z archiwum Rafała Wincenciaka
3 3
swietna przygoda,dobry sposob na zwiedzanie,brawo
3 2
brawoDyrektor. rewelacyjny wynik
2 1
Brawo Pan Rafał
1 4
Ekstra autoreklama, jakoś trzeba się promować......